[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miejsca, gdzie znajduje się następny. Wystarczy tylko iść w kierunku, który pokazuje
taki kamień. Eet wziął pierścień tuż przed lądowaniem ludzi z Cechu. Wcześniej szliśmy
za nim i Eet poszedł dalej. Znalazł zródło przyciągania...
Eet zdawał się w ogóle nie słyszeć moich słów, zajęty oglądaniem obrazu na ekranie.
Nagle wydał jeden z tych nielicznych dzwięków, jakie czasem u niego słyszałem. Wydał
wargi, odsłaniając zęby i syczał. Zaskoczony, spojrzałem na monitor.
Rozdział szesnasty
Obraz powoli się przesuwał. To, co teraz zobaczyliśmy, musiało się znajdować po
drugiej stronie statku. Widziany przez nas poprzednio krajobraz wyglądał na zupełnie
dziki, tu wyraznie dostrzegaliśmy ślady czyjejś ingerencji.
Obserwując brzegi jeziora, ujrzeliśmy małą zatoczkę. Na jej środku ustawiono
platformę, na której stały skalne bloki. Opasywał ją niski mur, a na nim stały wąskie
i podłużne kamienie w kształcie głów. Różniły się między sobą. Były to albo wizerunki
bóstw, albo podobizny reprezentantów różnych ras. Nie ich wygląd jednak był
najdziwniejszy. Bardziej zaskoczyło nas to, że z czubków głów stojących na rogach
całej konstrukcji unosił się zielonkawy dym, kolorem przypominający barwę wody.
Wyglądało na to, że rzezby były w środku puste i palono tam ogień.
Poza snującym się leniwie dymem, dookoła nie zaobserwowaliśmy najmniejszego
śladu życia. Widzieliśmy prawie całą platformę i jeśli nikt nie czołgał się teraz za niskim
murem, to musiała być pusta. Eet cały czas syczał. Włosy na grzbiecie stanęły mu dęba.
Przyglądałem się rzezbom i starałem się dostrzec w nich jakiekolwiek podobieństwo
do istot, które napotkałem już w swoich podróżach. Jedną z twarzy udało mi się
rozpoznać.
 Deenal!  powiedziałem na głos, przypominając sobie wizytę w muzeum na
Ionie, do którego zaproszono mnie wraz z Vondarem na prywatny pokaz skarbów
znalezionych w kosmosie. Widziałem tam ogromny naramiennik, zbyt duży, żeby
mógł go nosić człowiek. Wyryto na nim tę samą twarz. Naramiennik pochodził jeszcze
z czasów, kiedy ludzie podbijali kosmos. Człowieka nazwano Deenalem na podstawie
legendy odtworzonej przez Zakathan. O samym naramienniku wiadomo było bardzo
niewiele.
Mogłem jednak rozpoznać tylko tę jedną głowę. Pozostałe z pewnością przedstawiały
inną rasę. Czy był to zatem monument wzniesiony na cześć jakiejś od dawna
nieistniejącej konfederacji, która skupiała wiele różnych narodowości?
My również mieliśmy sprzymierzeńców i partnerów, którzy nie wywodzili się od
ludzi. Wezmy na przykład spokrewnionych z gadami Zakathan, pochodzących od
ptaków Trystian albo dziwacznych, przypominających smoki Wivernów, i cały szereg
innych.
125
Z niektórymi rasami nie utrzymywaliśmy prawie żadnych kontaktów. A wśród ras
humanoidalnych istniało wiele odmian i mutacji. Było ich podobno tyle, że podróżując
nawet przez całe życie można było napotkać istoty, o których się wcześniej nie słyszało.
Reakcja Eeta bardzo mnie zaskoczyła. Syczał bez przerwy, wrogo przyglądając się
temu miejscu. Zapytałem go wreszcie:
 O co chodzi? Ten dym... ktoÅ› tam jest...?
Eet nadal syczał; wreszcie potrząsnął głową, jakby oprzytomniał.
 Storrff...
Nie przypominało to żadnego znanego mi słowa. Nie wiem, czy był to w ogóle jakiś
dzwięk. Eet poprawił się jednak błyskawicznie, jakby bał się, że pod wpływem emocji
może powiedzieć zbyt wiele.
 Nieważne. To stare, martwe miejsce. Nie ma żadnego znaczenia...
Wyglądało na to, że bardziej uspokajał sam siebie, niż odpowiadał na moje pytanie.
 Dym  przypomniałem mu.
 Tubylcy... Nie rozumieją istoty tego miejsca, ale czczą je.  Sprawiał wrażenie, że
jest pewien tego, co mówi.  Musieli uciec, gdy podchodziliśmy do lądowania.
 Storrff...  Hory powtórzył słowo, które przed chwilą wymienił w myślach Eet.
 Co... Kto to jest ten storrff?
Eet jednak znów był sobą.
 Nic, co byłoby ważne przez ostatnie kilka tysięcy lat rozwoju waszej cywilizacji. To
miejsce jest martwe i dawno już o nim zapomniano.
Ty nie zapomniałeś, pomyślałem. Ponieważ nie odpowiedział, wiedziałem, że to
jeden z tych tematów, o których nie chciał rozmawiać. Stanowił dla mnie coraz większą
zagadkę. Nie miał zamiaru wyjaśnić mi, czy jedna z figur przedstawiała kogoś zwanego
Storrffem, czy też może jest to nazwa tego miejsca. Byłem jednak pewien, że poznał
to miejsce lub jego część, i że nie są to miłe wspomnienia. Kamera zatoczyła już koło
i naszym oczom znów ukazało się urwisko. Eet ruszył w stronę drabiny.
 Pierścień  powiedział.
 Co z nim?
Znów nie przejawiał chęci, żeby wyjaśnić, o co mu chodziło. Odwróciłem się do
Hory ego, oderwałem zatyczkę z tuby i przystawiłem mu ją do ust. Wciągał zawartość
łapczywie. Zastanawiałem się, czy nadal musi być skrępowany. Doszedłem do wniosku,
że na razie tak będzie lepiej. Gdy wysączył wszystko, zostawiłem go związanego na
fotelu i ruszyłem za Eetem.
Pierścienia już nie było na pudełku. Został po nim tylko wypalony ślad. Eet stał
przy ścianie, po drugiej stronie kabiny, i patrzył w górę, w miejsce, którego nie mógł
dosięgnąć.
Znajdował się tam pierścień, przyklejony do ściany, jakby go przyspawano. Jednak
to nie spaw tak go trzymał. Próbowałem klejnot oderwać i udało mi się dopiero, gdy
użyłem całej siły. Kamień świecił wyjątkowo jasnym światłem.
126
 Platforma...  powiedziałem.
 Słusznie  Eet wspiął się na mnie.  Trzeba sprawdzić, co go przyciąga.
Zatrzymałem się przy półce z bronią. Ledwo mogłem utrzymać wyrywający się
klejnot. Z laserem w dłoni z pewnością będę czuł się o wiele pewniej.
Rampa opadła i wyszliśmy na zewnątrz. Zwieciło słońce. Pierścień ciągnął mnie
naprzód. Przeskoczyłem miejsce spalone podczas lądowania. Miałem zbyt cienkie
podeszwy i rozgrzana ziemia parzyła mi stopy. U podnóża urwiska obróciłem się
w stronę zatoczki i pozwoliłem pierścieniowi, żeby mnie poprowadził.
 Nie chodzi mu o klif  powiedziałem.
 Ten kamień nie pochodzi z tego świata  potwierdził Eet.  Ale tam  wskazał
na platformę  znajduje się coś, co przyciąga go bardziej niż w ruinach. Spójrz na
klejnot!
Nawet w słońcu jego blask był oślepiający. Nagrzewał się niemiłosiernie i zaczynał
mnie parzyć, bałem się jednak, że gdy zwolnię uścisk, odleci i już nigdy go nie znajdę.
Brnąłem przez piach, sięgający mi aż do kostek. Rozstępował się pod stopami
w sposób, który wcale mi się nie podobał. Dotarłem wreszcie do wody. Mimo jasnego
koloru nie była przezroczysta, tylko mętna, i nie wiedziałem, jak głęboko jest w tym
miejscu. Pierścień ciągnął mnie do przodu, ale bałem się zanurzyć. Nie wiedziałem
też, jak dostać się na platformę, która wznosiła się wysoko ponad wodą. Nigdzie nie
dostrzegłem wejścia.
Gdybym zdecydował się wejść do wody, zamiast sterczeć bezradnie na brzegu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl