[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Staraj się umieszczać kurki mniej więcej metr, metr dwa-
dzieścia nad ziemią - mówił dalej. - Dzięki temu łatwiej będzie
zdjąć wiadro, kiedy się już napełni.
- Jak często trzeba je wymieniać?
- W udanym sezonie codziennie. - Otworzył skrzynkę i wy-
jÄ…Å‚ wiertarkÄ™.
Celie sięgnęła po jeden ze stalowych kurków.
- Dlaczego nie przerzuciłeś się na kurki o mniejszym prze-
kroju? Dużo się o nich mówi w instytucie. Uszkodzenia pnia są
wtedy mniejsze.
Jacob uśmiechnął się drwiąco.
- Widzę, że nie ustąpisz, póki nie zmusisz mnie do jakiejś
zmiany. Nie wiem, czy zauważyłaś, że zmieniłem dzisiaj ko-
szulÄ™. Czy to ci wystarczy?
- Jest w kratkÄ™.
- Masz coÅ› przeciwko kratce?
122
S
R
- Nie, ale to kolejna wersja kratki, jakÄ… widzÄ™ na tobie.
Czyżbyś miał szkockie korzenie?
- Skończmy tę rozmowę.
- To ty zacząłeś. Nie chcę też, żebyś ubierał się inaczej. W
tych kraciastych koszulach jest ci do twarzy.
Jacob zmieszał się.
- Była mowa o kurkach - przypomniał jej.
- Przepraszam, już nie będę cię rozpraszać. - Celie ob-
wiodła językiem górną wargę. - Wiem dobrze, że tego nie-
nawidzisz.
- Mamy tu pracÄ™ do wykonania.
- W takim razie pokaż mi, jak to się robi.
- Dobrze. - Sięgnął po wiertarkę. - Wbijasz się ukośnie, do
góry. W ten sposób spływa więcej soku. Jeżeli otwór ma być
mały i gładki, musisz mocno trzymać wiertarkę. - Zrobił dziur-
kę, żeby jej zademonstrować. - Teraz włóż kurek do otworu.
Wbij go młotkiem. A potem powieś wiadro.
Gdy spróbował to zrobić, pokrywka wyślizgnęła mu się z
rąk i upadła na śnieg. Schylili się jak na komendę, żeby ją pod-
nieść, i zastygli niemal twarzą w twarz. Celie wstrzymała od-
dech. Jacob poruszył się pierwszy. Chwycił pokrywę i wstał.
- Nałóż ją. To wszystko - powiedział. - Chcesz spróbować?
Owszem, chciała spróbować, a zwłaszcza tego, co mogli
robić we dwójkę. Przywołała się jednak do porządku i szybko
odparła:
- Jasne.
- Ten pień ma pół metra grubości, więc można założyć
drugi kurek po przeciwnej stronie. - Wręczył jej wiertarkę.
- Jazda!
123
S
R
Zwiadomość, że na nią patrzy, kazała jej pilnie uważać na
każdy ruch.
- W ten sposób?
- Kąt jest niewłaściwy - rzekł szorstko i otoczył ją ramie-
niem, aby chwycić wiertarkę. - Widzisz? Trzymaj ją w ten spo-
sób i stopniowo przechylaj. Dobrze, a teraz pchnij nieco moc-
niej.
Niestety, palce jej omdlały. Myślała tylko o tym, że Jacob
stoi tuż za nią. Odwróciła głowę i na wysokości oczu napotkała
jego usta. Po chwili z tłumionym przekleństwem wrzucił wier-
tarkę do skrzynki i zawładnął wargami Celie. Pocałunek był za-
chłanny i namiętny. Oczy zaszły jej mgłą, więc je zamknęła, by
móc bez przeszkód smakować nowe cudowne doznania.
Nie był to ten opanowany, ostrożny Jacob, jakiego znała.
Mogła tylko wzdychać bezradnie, gdy pieścił jej twarz i szyję
ustami i językiem. Ona jednak pragnęła czegoś więcej. Chciała,
żeby jej dotykał tak jak nigdy dotąd. Wydała z siebie gardłowy
pomruk.
Jacobowi krew uderzyła do głowy. Przez tyle dni i nocy
rozmyślał o Celie i o tym, jak bardzo jej pragnie. Wreszcie
poddał się fali namiętności i przestał nad sobą panować. Usta
Celie drażniąco dotykały jego warg, obiecując rozkosz i do-
prowadzając go do szaleństwa.
Zdarł rękawice i zaczął rozpinać jej kurtkę. Czuł, jak Celie
drży. Wsunął ręce pod rozpiętą kurtkę i przyciągnął Celie do
siebie tak, że znalezli się jakby w ciepłym kokonie. Sięgnął pod
jej sweter i napotkał jedwabistą skórę. Eksplozja pożądania by-
ła tak potężna, że pewnie by uległ, gdyby nagłe uderzenie zim-
na i jęk Celie nie przywołały go do porządku.
Opuścił ręce i cofnął się o krok.
124
S
R
Celie podniosła na niego zamglone oczy i oblizała wargi.
- CoÅ› nie tak?
Jacob nie był nowicjuszem, jeśli chodzi o kobiety. Uważał
jednak, że należy traktować je z szacunkiem.
- Jest poniżej zera, a ja się do ciebie dobieram w biały
dzień! A ty jeszcze pytasz, co jest nie tak - rzucił podniesionym
głosem. - To nie w porządku.
- Nieprawda. To cudowne.
- Nie żartuj!
Przysunęła się i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Podoba mi się, że cię poniosło. - Roześmiała się zalotnie.
- Cieszę się, że wreszcie udało mi się ciebie sprowokować.
Poddaj się, bo prędzej czy pózniej do tego dojdzie.
Słowa protestu zamarły mu na ustach. Mógł tylko skinąć
głową.
- W każdym razie nie tu i nie teraz.
- Ale już niedługo.
- AleÅ› ty uparta.
- Raczej zawzięta.
Spojrzał na nią spod groznie zmarszczonych brwi.
- Pomożesz mi wreszcie zakładać te kurki czy nie?
125
S
R
Rozdział 10
- Co pani tu robi? Kim pani jest?
Celie podniosła wzrok znad porannej gazety. Ubrana w
żółty szlafrok Marce stała na progu kuchni.
- Jestem twoją współlokatorką.
- Nie jesteś moją współlokatorką. Moja współlokatorka
wyjeżdża każdego ranka o piątej trzydzieści.
Celie upiła łyk soku pomarańczowego.
- Mów, o co chodzi?
- Jest ósma rano, a ty jesteś w domu. - Marce podeszła do
szafek. - Chcesz kawy?
- Nie, dziękuję.
- Masz dziś wychodne? - Marce nalała sobie filiżankę, po
czym wyjęła z lodówki półmisek winogron. - Nie powinnaś
terminować?
- Wszystko zostało przygotowane - odparła Celie. - Jacob
dał mi wolny dzień. Pozostało czekać na wyciek soku.
- Na odmianę możesz dziś się zrelaksować?
- Tak.
- Ale nie wyglądasz na zrelaksowaną. -No cóż, ja...
126
S
R
- Szczerze mówiąc, wyglądasz tak, jakby coś cię gryzło.
Chodzi o Jacoba?
- Niezupełnie.
- O jego drzewa?
- Nie, z nimi wszystko w porzÄ…dku. Tylko... - Celie wes-
tchnęła. - Rozmawiałam z Pete em. %7łukol wciąż nie dostał ate-
stu.
- Ten środek owadobójczy, którego użyłaś nielegalnie?
- Tak, ten sam.
-I wszystkie zaszczepione drzewa mają założone wtyczki?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]