[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dobrze się czuję - powtórzyła sztucznie ożywionym głosem.
Po konferencji, na której omawiano sprawy związane z wyjazdem do
Paryża, a która wydawała się nie mieć końca, Frances wycofała się do
swego gabinetu. Powinna zająć się teraz dokumentami, które otrzymała,
ale wzrok jej wędrował ciągle od stosu papierów na biurku do widoku za
oknem. Ze swojego punktu obserwacyjnego na dziesiątym piętrze widziała
teraz niepokojąco szary, w porównaniu z feerią kolorów wsi, miejski
krajobraz. Widok miasta, które było od urodzenia jej domem, powinien
być znajomy i krzepiący. Czuła się tu jednak obco, jak człowiek
wysiedlony ze swojego miejsca.
128
RS
Kiedy wyszła, korzystając z popołudniowej przerwy, przyłapała się
na tym, że przechylona przez barierkę obserwuje innych pracowników.
Pędzili, biegli na wyścigi, wspinając się po swojej drabinie sukcesu, nie
bacząc zupełnie, kogo i co podepczą w tym biegu na szczyt. Czy ona
naprawdę kiedyś sądziła, że to środowisko działa mobilizująco?
Współzawodniczenie w tym wyścigu wydało się jej - po dawce innego
życia w Nowthen - zupełnie bezsensowne.
Jutro będzie lepiej, pocieszała się.
Ale wcale nie było lepiej ani tego, ani następnego dnia, ani nawet
jeszcze dzień pózniej. Ciągle czuła się w pracy jak człowiek obcy.
Codziennie liczyła godziny dzielące ją od wyjścia z biura, a kiedy mogła
już je opuścić, okazywało się, że przybycie do domu było zawsze tak samo
przykrym rozczarowaniem. Czuła się dziwnie rozdwojona, jak turysta
przebywający na wakacjach, który cieszy się wprawdzie z poznania
nowych miejsc, ale tęskni za spokojną przystanią swojego domu. To
wszystko, co Frances kochała w Bostonie - jego typowe dla wielkiego
miasta wyrafinowanie, wieczory pełne życia, rozrywki kulturalne - wydało
się teraz rażąco powierzchowne. Nawet kiedy wybrała się na
przedstawienie tak długo oczekiwanego Baletu Kirowa, złapała się na
rozmyślaniu, że dziś mogłaby być na koncercie orkiestry w Nowthen, że
oto traci okazję do spędzenia pikniku z przyjaciółmi.
Kiedy minął tydzień od jej powrotu do pracy, sekretarka przyniosła
bilet do Paryża.
- Wyjeżdżasz w przyszłą środę - powiedziała z nieco zawistnym
uśmiechem. - Chciałabym być na twoim miejscu.
129
RS
Frances odprowadziła ją wzrokiem. Ja też, wyszeptała, kiedy
dziewczyna opuściła już pokój.
W drodze powrotnej do domu zatrzymała się w swojej ulubionej
restauracji, usiadła jak zwykle przy jednoosobowym stoliku i wtedy
poczuła się nagle straszliwie samotna. Doskonale przyrządzone jedzenie
nie chciało jej przejść przez gardło. Najbardziej jednak zirytowała ją myśl,
że w tej chwili oddałaby cały ten wykwintny obiad za talerz sałatki
ziemniaczanej przyrzÄ…dzonej przez Margaret.
Jesteś głupia, łajała pózniej samą siebie, zamykając za sobą drzwi
mieszkania. Patrzyła chmurnie na antyczny stolik stojący w holu, jak
gdyby to on ponosił winę za to, co działo się teraz w jej umyśle.
Przerażało ją, że rozmyślania o Nowthen, które zaprzątały jej umysł
przez cały tydzień, niszczyły jej uporządkowany model życia. Co się z nią
dzieje? Jak można ciągle myśleć o małym, zacofanym miasteczku, mając
Boston u stóp, a w perspektywie wyjazd do Paryża? Cóż ją tak pociąga w
tym talerzu sałatki ziemniaczanej, w skromnej wiejskiej gościnności, w
jednym popołudniu spędzonym w hotelowym łóżku...
Siła tych wspomnień, które chciała ukryć jak najgłębiej w
zakamarkach swojej pamięci, wydawała się pchać ją z powrotem ku
drzwiom. Oparła się o nie, wstrzymując oddech. Próbowała odsunąć od
siebie wytłumaczenie tej dziwnej pustki, która zagościła w jej sercu, tego
drążącego ją uczucia, że coś traci.
To dlatego, że tu jest tak cicho, doszła po chwili do wniosku. To
przez tę cholerną ciszę takie myśli chodzą mi po głowie. Może powinnam
wziąć sobie jakiegoś zwierzaka? Kota, a może psa...
130
RS
Ale natychmiast pojawiło się wspomnienie przerażającej, warczącej
bestii, która nosiła jej imię, a to od razu przypomniało jej Ethana.
Nie myśl o nim! - nakazała sobie i mocno zacisnęła powieki. Myśl o
czymś innym, o czymkolwiek. Ale z obfitości wspomnień myśl wybierała
tylko tę silną, pięknie wyrzezbioną twarz z oczami niezapomnianej barwy.
Wyprostowała się gwałtownie jak kukiełka, którą nagle pociągnięto
za sznurek. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, podeszła do stolika z
telefonem, wyciągnęła notes i wykręciła numer. Na dzwięk jego głosu,
płynącego przez druty, ugięły się pod nią kolana.
- Ethan? - wyszeptała.
- Frannie?
Z trudem wydobyła z siebie głos.
- Pomyślałam, że może zechciałbyś przyjechać jutro do Bostonu.
Poszlibyśmy na obiad. Mam bilety na koncert symfoniczny, ale może
raczej wolałbyś, żebyśmy...
- Nie mogę teraz rozmawiać, Frannie... Właśnie wychodziłem, bo
wzywajÄ… mnie do wypadku. PrzyjadÄ™ jutro.
Tak nagle przerwał połączenie, że Frances stała jeszcze przez chwilę
nieruchomo, słuchając sygnału w słuchawce.
Przyjedzie! - powiedziała w końcu głośno, a potem, jak nastolatka
oczekująca pierwszej randki, pośpieszyła do sypialni, żeby przygotować
sobie to, w co się jutro ubierze. To musi być coś najlepszego. Wszystko
musi być najlepsze.
Kiedy dokładnie w południe zadzwięczał dzwonek u drzwi, Frances
zamarła przed lustrem w sypialni. Ogarnął ją nagle trudny do
131
RS
wytłumaczenia lęk. Jeszcze przed chwilą była tak szczęśliwa, cieszyła się
swoim wyglądem, teraz wszystko wydało się jej okropne.
Oczy były zbyt jasne, cera zbyt blada, za to kredka do warg - za
ciemna. Przygryzła z niepokojem dolną wargę, bo teraz przyszło jej do
głowy, że miętowozielona bluzka prezentuje się jakoś ubogo, że dekolt ma
za głęboki, że odsłania zbyt wiele. Nawet miękko układające się białe
spodnie od dresu wydawały się bardziej odpowiednie dla klowna. To
wszystko przez te włosy, doszła do wniosku, szybko ściągając
czerwonawobrązową masę w tył głowy i spinając ją klamrą na karku.
Wydawało się jej, że to pomogło, pośpieszyła więc do drzwi na odgłos
drugiego dzwonka.
Kiedy je otworzyła, oboje spoglądali na siebie przez chwilę, stojąc
bez ruchu. Ethan ubrany był w spłowiałe dżinsy i białą, rozpiętą pod szyją
koszulę, której głębokie rozchylenie ukazywało opaloną pierś. Na jej de
koszula wydawała się olśniewająco biała. Frances wydał się teraz wyższy
niż w Nowthen, jak gdyby miejskie niebo zawieszone było niżej i ocierało
się o jasne pasma jego włosów. Wszystko to dostrzegła tylko kątem oka,
bo nie spuszczała wzroku z jego oczu. Zaskoczyło ją, że zniknął gdzieś ich
jaskrawo-błękitny odcień; teraz wydawały się dużo ciemniejsze, prawie
kobaltowe.
Zdenerwowanie spowodowało, że jej powitanie wypadło sztucznie,
jak uprzejmość, którą okazuje się obcym:
- Cześć, Ethan. Nie wejdziesz do środka? Kiwnął głową niedbale,
korzystajÄ…c z zaproszenia.
Frances zamknęła drzwi i oparła się o nie, uśmiechając się
niepewnie.
132
RS
- Dobrze wyglądasz - powiedziała, ale Ethan nie odpowiedział. Jego
wargi leciutko drgnęły w odpowiedzi na jej zażenowanie wywołane tą
niezręczną uwagą.
Czas płynął tak wolno, że wydawało się to nie do zniesienia, a oni
ciągle trwali w milczeniu. W końcu Frances poczuła, że napięte mięśnie
policzków, utrzymujące długo sztuczny uśmiech, sprawiają jej ból.
- Napijemy się wina? - zaproponowała, wskazując mu drogę do
kuchni. Nie miała pewności, czy w domu ma w ogóle jakieś wino, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]