[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zapalił cygaro i nakazał sobie spokój.
283
* * *
Volkswagen także przetoczył się powoli wzdłuż basenu Nyhavn, ale po stro-
nie z pamiątkami dla turystów. Na jego widok Kellerman jednym nurem schował
siÄ™ za burtÄ…. Doktor Benny Horn minÄ…Å‚ schodki prowadzÄ…ce do swego domu i za-
parkował przy chodniku kawałek dalej. Wygramolił się z rozklekotanego pojazdu,
poprawił na głowie jarmułkę, skrzywił się na mżawkę i cofnął się kilka kroków do
domu z tabliczką ze swym nazwiskiem. Tak jak Sonia Karnell, kiedy wszedł na
najwyższy schodek, trzymał już klucz w ręku. Otworzył drzwi, wszedł do środ-
ka i zamknął je za sobą. W przejściu do biblioteki stanął Beaurain z Lugerem
wycelowanym prosto w nowego przybysza.
No, wreszcie! Witamy, panie Wiktorze Raszkin.
* * *
Ed Cottel bardzo się spózniał. Zledził Sonię Karnell od lotniska, ale wpadł
w uliczny korek, w którym ją zgubił, na dokładkę złapał gumę w jednym z naj-
ruchliwszych punktów miasta. Następne kilka minut stracił na rozmowy z dro-
gówką, nim zdołał ich przekonać, żeby skorzystali z radiostacji w jego wozie
i połączyli się z komendą. W końcu udało mu się złapać taksówkę.
W mieszkaniu na pierwszym piętrze domu w Nyhavn Harvey Sholto był prze-
konany, że uda mu się wykonać robotę. Uznał, że będzie to łatwiejsze niż odebra-
nie dziecku cukierka. Cały czas trzymał się w głębi pokoju. Zogniskował lunetę
karabinu na drzwiach wejściowych do domu Horna i zobaczył taksówkę jadącą
przeciwnÄ… stronÄ… basenu. PrzycisnÄ…Å‚ mocniej kolbÄ™.
Kiedy Cottel płacił za kurs, taksówka przesłoniła widoczność, więc Sholto
zaciągnął się jeszcze raz dymem z cygara i rozgniótł je wielką stopą. Taksówka
odjechała, Cottel rozejrzał się i zaczął wchodzić po schodkach. Sholto wyostrzył
celownik na środek jego pleców, teraz punkt między łopatkami, odrobinę w le-
wo. . . Przyłożył palec do spustu.
Trwało to kupę czasu, bydlaku mruknął pod nosem, zupełnie nie zdając
sobie z tego sprawy ale w końcu dostaniesz.
Harvey Sholto dostał w sam środek piersi. Poderwany z podłogi i wyrzuco-
ny pod sufit, zamachał rękami i nogami jak pajac na sznurku, zawisł na chwi-
lę w powietrzu i złożył się wpół. Siła przyciągania ściągnęła go z powrotem na
podłogę; jego potężne ciało rąbnęło o nią z głośnym łoskotem i znieruchomiało
z rozrzuconymi rękami i nogami jak jeden z tych kredowych policyjnych obrysów
284
wskazujących, w jakiej pozie znaleziono zwłoki.
To dym z cygara przyciÄ…gnÄ…Å‚ uwagÄ™ Maxa Kellermana do otwartego okna.
Niewiele więcej niż para oddechu spłukiwana przez mżawkę, gdy tylko wydosta-
ła się na otwarte powietrze. Ta mgiełka dymu w zupełności mu wystarczyła. Ktoś
czekał w pokoju, w którym powinien się znajdować tylko martwy ochroniarz Syn-
dykatu. Na widok karabinu wycelowanego w Eda Cottela plunÄ…Å‚ w otwarte okno
krótką serią ze swego pistoletu maszynowego.
Beaurain pchnął mężczyznę w jarmułce pod ścianę holu i przytknął mu do
gardła Lugera. Do domu wśliznął się Cottel, a u szczytu schodów pokazał się Stig
Palme. Luiza zamknęła drzwi na zasuwę, a Beaurain, z Edem Cottelem tuż za
plecami, wprowadził Horna do jego własnej biblioteki.
Snajper w domu naprzeciwko wyjaśnił Palme zszedłszy ze schodów.
Jego celem był pan Cottel. Max go zlikwidował.
Wiktor Raszkin?!
Kiedy wszyscy znalezli się w bibliotece, Luiza z niedowierzaniem w głosie
powtórzyła nazwisko, którego użył Beaurain. Beaurain lewą ręką zdjął z głowy
swego więznia jarmułkę i siwą perukę, ściągnął mu z nosa okulary bez oprawek
i rzucił je na podłogę.
Wcale nie są mu potrzebne. Pozwólcie, że wam przedstawię doktora Ben-
ny ego Horna, znanego lepiej jako Wiktor Raszkin, pierwszy sekretarz ambasady
radzieckiej w Sztokholmie. Nie wolno nam także zapomnieć, że inni znają go jako
doktora Ottona Berlina z Brugii, jeszcze inni jako doktora Theodora Norlinga ze
Sztokholmu. Trzech wybitnych handlarzy białymi krukami i mordem.
W bibliotece panował półmrok. Z powodu gęstych koronkowych firanek za-
wsze musiało tu być ciemnawo, ale tego pochmurnego ranka, z mgłą mżawki za
oknami, było tu tak ciemno, że Luiza nie wiedziała, czy ma wierzyć własnym
oczom. Mężczyzna, na którego patrzyła szeroko otwartymi oczami, pozbawiony
charakteryzacji Benny ego Horna, wyglądał na czterdzieści kilka lat, miał oczy
o bystrym spojrzeniu, wydatne słowiańskie kości policzkowe i nawet z pistole-
tem Beauraina przytkniętym do gardła emanował władzą i pewnością siebie. Bez
drgnienia powieki wytrzymał jej spojrzenie. Wtedy Beaurain dodał coś jeszcze
i Luizie wydało się, że w oczach Raszkina po raz pierwszy błysnęła iskierka stra-
chu.
Jest to także Hugo, człowiek, który rządził Sztokholmskim Syndykatem
i zabawiał się obmyślaniem krwawych jatek, takich jak na przykład masakra
w Helsingorze.
Jesteś tego pewien? spytała Luiza. Po co ta potrójna czy poczwórna
maskarada?
Dawała mu trzy różne szyldy do kontaktów z rekrutowanymi członkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]