[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krzywym nosie ze śladami wielokrotnego złamania, i dłoniach jak dwa wielkie
bochny. Na widok gościa uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym uścisnął go
tak mocno, że Brady'emu zabrakło tchu.
- Ostrożnie, bo mi połamiesz kości... - wykrztusił.
- Ty byku krasy! - ryknął tubalnym głosem Pete Loring, jego
przyszywany brat. - Wróciłeś!
Chwycił Brady'ego pod ramię, wciągnął do środka i zamknął za nimi
drzwi.
- Eileen, choć szybko, Brady jest tutaj! - huknął w głąb korytarza.
Eileen Loring była kobietą pokaznej tuszy. Miała piwne oczy, nos jak
kartofel i kąciki ust zawsze uniesione lekko w górę, nawet kiedy się złościła. Jej
twarz, okrągła jak księżyc w pełni, tryskała radością.
Uściskała Brady'ego równie serdecznie jak jej mąż.
- Spójrzcie, jak on wygląda - cmoknęła z przyganą, przyglądając się
uważnie niespodziewanemu gościowi. - Chudy jak szkapa! Sama skóra i kości.
Chodz natychmiast do kuchni! Właśnie upiekłam szarlotkę.
- Udało nam się wyciągnąć od wojska tylko tyle, że zostałeś złapany -
powiedział Pete, gdy rozsiedli się wygodnie przy prostokątnym dębowym stole.
- Za każdym razem, jak do nich dzwoniłem, używali tych samych wykrętów. %7łe
masz się dobrze, że są w trakcie pertraktacji o uwolnienie ciebie, ale nie potrafią
powiedzieć dokładnie, kiedy wrócisz.
Obejrzał Brady'ego od stóp do głów.
- Wygląda na to, że wyszedłeś cało z tej paskudnej przygody.
Brady nie zamierzał wyprowadzać go z błędu.
- 79 -
S
R
- Zgadza się - odparł, spoglądając na siedzącego naprzeciwko przyjaciela.
Wzruszenie ścisnęło mu gardło. - Jasny gwint, Pete, ależ się za tobą stęskniłem!
Poznali się, gdy mieli po dwanaście lat. Trafili do tej samej rodziny
zastępczej. Pete był jeszcze większym rozrabiaką niż Brady. To, że przybrani
rodzice potrafili znieść ich obu dłużej niż przez dwadzieścia minut, graniczyło z
cudem. Wydawało się, że obaj zle skończą. Na szczęście stało się inaczej. Brady
spotkał na swojej drodze Charlesa Rossa, a Pete młodą, pełną optymizmu
kobietÄ™ - Eileen Tobias.
- Ja za tobą też, braciszku - stwierdził Pete. - Powiedz, jak się skończyła
wasza misja?
- W gruncie rzeczy sam nie wiem. Od początku mieliśmy pecha. Pogoda
była fatalna i samolot zboczył z kursu. Złamałem nogę, skacząc ze
spadochronem. OcknÄ…Å‚em siÄ™, patrzÄ…c prosto w wycelowanÄ… we mnie lufÄ™
karabinu.
- Coś mi się zdaje, że nie za dobrze cię tam traktowali - powiedziała
Eileen. - Pewnie dlatego jesteÅ› taki zabiedzony i utykasz.
Brady nie był w stanie opowiedzieć o koszmarnych latach niewoli nawet
Eileen.
- Utykam, ponieważ nie złożono mi prawidłowo nogi. A jeśli chodzi o
warunki, to powiedzmy, że nie był to pięciogwiazdkowy hotel. Ale przeżyłem.
- Modliłam się o ciebie codziennie - powiedziała miękko Eileen, tłumiąc
Å‚zy.
Pete głośno odchrząknął. Brady uświadomił sobie, że jego przyjaciel,
zawodowy bokser zwany Zabójcą", wzruszył się tak samo jak on.
- Nie mówmy więcej o tym - oświadczył gospodarz. - Najważniejsze, że
wróciłeś.
Eileen postawiła przed Bradym talerz z kawałkiem szarlotki, który
starczyłby z powodzeniem dla trzech osób.
- 80 -
S
R
- Chcę, żebyś zjadł wszystko, do ostatniego okruszka - zarządziła,
sadowiÄ…c siÄ™ przy stole.
- Co zamierzasz teraz robić? - zagadnął Pete.
- Pierwsza rzecz, porzucić wojsko - odparł Brady, biorąc widelczyk do
ciasta.
- Alleluja! - wykrzyknęła Eileen. - Więc nie zamierzasz już więcej igrać
ze śmiercią?
- Spotulniałem jak owieczka.
- I co dalej, chłopie? - dopytywał się Pete.
- Nie mam pojęcia.
- Mówisz, jakbyś przeżywał kryzys czterdziestolatka - Olbrzym ugryzł
kawałek ciasta i zaczął je przeżuwać.
Szarlotka była rzeczywiście pyszna. Brady rozkoszował się każdym
kęsem.
- Powinieneś znalezć sobie jakieś zajęcie - stwierdziła Eileen.
Brady przełknął ostatni okruch ciasta, odłożył na stół złożoną serwetkę, i
rozluznił pasek, a potem wypalił znienacka:
- W najbliższą sobotę się żenię. Mam nadzieję, że oboje przyjdziecie na
ślub.
Zapadła głucha cisza. Pete i Eileen otworzyli szeroko oczy ze zdumienia.
- Hej, co się z wami dzieje? Wyglądacie, jakbym wam oznajmił, że
zamierzam obrabować bank - zażartował Brady.
- %7łenisz się? - spytał Pete.
- Zakochałeś się? - wykrztusiła w tym samym momencie Eileen.
Brady uśmiechnął się.
- Tak, żenię się, i owszem, jestem zakochany. Czy zamierzacie mi w
końcu pogratulować?
Pete wyciągnął swoją wielką dłoń i poklepał Brady'ego po ramieniu.
- 81 -
S
R
- Gratuluję ci, braciszku - powiedział serdecznie. - Co za wspaniała
wiadomość. Prawda, kochanie? - zwrócił się do żony.
Eileen wciąż nie mogła dojść do siebie.
- Kto to taki? Gdzie ją poznałeś? Przecież dopiero co wróciłeś!
Brady opowiedział historię, którą wymyślili wspólnie z Haven. Doszli do
wniosku, że nie powinni wzbudzić w nikim żadnych podejrzeń, jeśli powiedzą,
że poznali się przed laty, gdy Brady miał romans z Melindą, a potem niedawno
spotkali się ponownie, zupełnym przypadkiem, podczas joggingu. Nawiązali
rozmowę i zaczęli się widywać codziennie, aż zdali sobie sprawę z tego, że się
w sobie zakochali.
Jeśli chodzi o Annę, Brady napomknął jedynie, iż jest podopieczną
Haven. Nie wspomniał ani słowem, że jest jej ojcem. Wiedział, że wkrótce
prawda i tak wyjdzie na jaw. To, że poznali się z Haven dzięki Melindzie,
powinno w jakiś sposób tłumaczyć dziwny zbieg okoliczności, iż właśnie Brady
jest ojcem.
- Sama nie wiem - odezwała się Eileen, gdy Brady skończył opowiadać. -
Skąd ten pośpiech? %7łeby ci tylko ta cała Haven nie złamała serca.
Brady zaniemówił. Spodziewał się usłyszeć jedynie, że powinien być
ostrożny i zabezpieczyć swój majątek. Zastanawiał się, czy ktoś w ogóle był w
stanie złamać mu serce. Kilka dni temu odpowiedziałby przecząco na takie
pytanie, ale nie znał wtedy jeszcze Anny ani Haven.
- Daj spokój, Eileen - mruknął Pete. - Po tym wszystkim, co ten gość
przeszedł, należy mu się trochę szczęścia, nie uważasz?
- Masz rację. - Kobieta rozchmurzyła się i uścisnęła serdecznie dłoń
Brady'ego. - Gratuluję ci, kochany. Bardzo się cieszę. Uprzedzam jednak, że w
sobotę dobrze się przyjrzę tej twojej Haven i jeśli tylko będę miała jakiekolwiek
wątpliwości, otworzę buzię w odpowiednim momencie.
- Jak cię znam, to zalejesz się łzami, i tyle - stwierdził ze śmiechem Pete.
- 82 -
S
R
Haven miała nerwy napięte do ostatnich granic, gdy Brady zjawił się na
kolację. Nie wiedziała, jak przetrwa ten wieczór, zwłaszcza że zamierzali
udawać zakochanych. Josephine rzucała jej nieustannie badawcze spojrzenia,
dając do zrozumienia, że doskonale orientuje się, iż coś jest nie tak. O nic
jednak nie pytała.
- Czy dobrze się czujesz? - spytał Brady, gdy Haven otworzyła mu drzwi.
- Prawdę mówiąc, mam uczucie, że za chwilę zemdleję - odparła,
uśmiechając się niepewnie.
- Nie, moja droga, nie zemdlejesz - powiedział stanowczo. - Pamiętaj, że
chodzi o Annę. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą.
Dziwna rzecz, ale te słowa pocieszyły ją. Wyprostowała się i westchnęła
głęboko.
- No to chodzmy.
- Ceść, wujku Blady - ucieszyła się Anna, gdy weszli do jadalni. - Mas dla
mnie coÅ›?
- Anno! - skarciła ją Haven - To niegrzecznie upominać się o prezenty.
- Pseplasam.
- W porzÄ…dku. UsiÄ…dz teraz spokojnie, a ja przedstawiÄ™ wujka Brady'ego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]