[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale i tak słyszałam, że wstajesz. Nagle w łóżku zrobiło się
bardzo pusto. Zresztą nie w tym rzecz. Otóż przyszło mi do
głowy, że skoro bierzemy ślub, nie musisz kupować
posiadłości ziemskiej. Moje grunty są na tyle rozległe, że
oboje możemy prowadzić eksperymenty: ja z roślinami
uprawnymi, ty ze zwierzętami. Jeśli w przyszłości będziemy
potrzebowali powiększyć areał, na pewno coś wymyślimy.
Miles pocałował ją delikatnie w usta. Miał ogromną
ochotę ponownie się z nią kochać, lecz uznał, że nie minęło
jeszcze wystarczająco dużo czasu od wczorajszej inicjacji.
- Jak widzę, mam niezwykle praktyczną żonę - oznajmił. -
Nasze pieniądze są bezpieczne w twoich rękach, na pewno nie
przepuścisz ich na suknie i kapelusze.
- Och, tego nie byłabym taka pewna. - Rose przekornie
przekrzywiła głowę. - A teraz już naprawdę powinniśmy się
zbierać. Włóż coś na siebie i przygotuj się do śniadania.
- Jeszcze jedno - powstrzymał ją Miles. - Rozumiem, że
wyruszamy razem, jeśli tylko pogoda będzie nam sprzyjała.
Chciałbym pojechać z tobą do twojego domu. Potem
pospieszÄ™ do Londynu, po oficjalne zezwolenie na zawarcie
związku małżeńskiego, a gdy wrócę, załatwię wszelkie
formalności przed ślubem w twojej parafii. Niewykluczone, że
będziemy musieli nieco opóznić uroczystość ze względu na
konieczność zaproszenia mojej matki i jej męża. Nikomu nie
może przyjść do głowy, że bierzemy ślub potajemnie i w
pośpiechu.
Rose przyszło do głowy, że te wieści zapewne ucieszą
doktora Penrose'a, który nie krył swojego niepokoju o nią.
- Nie chcesz wracać do swojego domu w Londynie i tam
wziąć ślubu?
- Mojego domu? - Miles pokręcił głową. - Od czasu
ponownego zamążpójścia matki nie mam już domu, a tylko
budynek, który równie dobrze mógłby stać pusty. Panna
młoda powinna wychodzić za mąż tam, gdzie mieszka, a
zresztą sama chcesz, byśmy zamieszkali u ciebie. Mój dom
stoi w Londynie i nie chcę już w nim przebywać. Możemy
zatrzymywać się w nim sporadycznie, ale przede wszystkim
pragnę być ziemianinem, tak jak ty chcesz być ziemianką.
Prawda?
Rose wygrzebała się z pościeli i przystąpiła do
kompletowania garderoby, którą porozrzucali po podłodze,
gdy pospiesznie konsumowali nieoficjalnie zawarte
małżeństwo.
- Takie mam plany. Nie przepadam za cuchnÄ…cym
Londynem. WieÅ› to co innego.
Miles ponownie ją pocałował.
- Dzięki Bogu. Jak myślisz, czy zawsze będziemy
zgadzali siÄ™ ze sobÄ… tak szczerze?
- Wątpię. Mam jednak nadzieję, że zostaniemy nie tylko
kochankami, ale i przyjaciółmi.
- Dobrze powiedziane. Niech ta myśl nam przyświeca.
- Najdroższy Milesie, jest jeszcze jedna sprawa -
zakomunikowała Rose, uśmiechając się łobuzersko. - Jeżeli
moje rzekome niestosowne prowadzenie siÄ™ spowoduje
wykluczenie nas z towarzystwa, z pewnością będziemy
otoczeni przez prawdziwych przyjaciół, skorych do odwiedzin
i nam życzliwych.
Miles ucałował przyszłą żonę.
- Najdroższa Rose, nie umartwiaj się na siłę. Oboje
jesteśmy winni poważnych wykroczeń towarzyskich, więc
możesz mieć pewność, że fałszywi przyjaciele, którzy życzą
nam jak najgorzej, z pewnością również do nas przybędą, by
się przekonać, jak zle nam się wiedzie.
- Wybornie! - wykrzyknęła Rose. - Widzę, że nasze
przyszłe życie będzie obfitowało w dreszczyki emocji. A
skoro już mowa o przyszłym życiu, czy nie powinniśmy
czegoś zrobić dla naszych podopiecznych?
- Pomyślałem o tym i zaproponowałem panu Harshaw
pracę. Powiada, że jest wykwalifikowanym kowalem, a na wsi
zawsze takiego potrzeba. Skoro chcemy osiąść w
Nottinghamshire, musimy skierować rodzinę Harshaw do
twojego domu, gdy tylko matka i dziecko nabiorą sił przed
podróżą.
Rose pocałowała Milesa.
- Doskonała myśl. Nie moglibyśmy tak po prostu
zostawić ich tutaj, by sami sobie radzili. Rzeczywiście, kowal
zawsze znajdzie zajęcie w gospodarstwie, więc panu Harshaw
nie grozi bezczynność.
Rose ubrała się bez pomocy Jennie, chociaż na odzieży
widniały ślady rozmaitych przejść z poprzedniego dnia.
- Do zobaczenia na śniadaniu - zakomunikował Miles,
gdy rozstawali się na progu. - Potem będziemy się zbierali do
wyjazdu. Pogoda chyba się zmieniła.
- Na lepsze. - Rose z uśmiechem musnęła Milesa ustami
w policzek. Wiedziała, że już wkrótce nie będą musieli się
żegnać. Rozpoczną wspólne życie, by wspierać się i kochać.
Być ze sobą na dobre i złe.
Kiedy pełni radości i nadziei Rose i Miles wyruszali w
podróż do domu, który miał się stać ich wspólnym domem,
stojący przed wiejskim kościołem kolędnicy głosili chwałę
bożą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]