[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzkich.
Pró\no 0'Connor nawoływał do opamiętania. Jedynie Olee John. przystąpił
na sekundę, by znów wiać wraz z innymi. Wtenczas serce policjanta ścisnął lęk.
Nie diabłów się bał, lecz tego, co nastąpi, gdy wilki dokończą bydła i znajdą
go tu, samego.
Więc szeregowiec 0'Connor, jeden z najdzielniejszych ludzi, jacy
kiedykolwiek stąpili poza Krąg Polarny, ruszył równie\ do ucieczki, co widząc,
Olee John wylał nową falę przekleństw pod adresem białego człowieka i białych
bogów, by wysforować się wreszcie na czoło umykających.
W pół drogi pomiędzy wylotem wąwozu a zagrodą bydlęcą wpadli na mur
myśliwych, oczekujących tu pod dowództwem Topeka i Pelletiera. Z daleka ju\
uciekinierzy z pola walki wrzaskiem uprzedzali towarzyszy o przebiegu klęski.
Noc huczała burzą głosów. Wołano, \e diabły wzięły górę. Linia łowców
zachwiała się i pękła. Przez chwilę Topek usiłował zebrać ludzi na nowo. Lecz
słowa jego zginęły w ogólnym tumulcie. Tak samo zginęła komenda Pelletiera.
A Olee John miotał się w tłumie, z obłędem w oczach rycząc bluznierstwa, więc
Topek skręcił raptem i pognał pierwszy w stronę wsi.
Gdy nadbiegł 0'Connor zziajany, klnąc pod nosem, ostatni myśliwiec ginął
właśnie z oczu. Obaj biali ponuro spojrzeli po sobie i milcząc ruszyli śladami
zbiegów ku wiosce.
Nocy tej w głębi pułapki, w zagrodzie wzniesionej ludzkimi rękami, trwała
wspaniała uczta. A Franciszek Pelletier sam sobie zadawał pytanie, dlaczego
właściwie podmówiony przezeń Olee John gnał stado renów pięćdziesiąt mil w
dół wybrze\a po to tylko, by w czas uratować \ycie gromadzie wygłodzonych
białych wilków.
ROZDZIAA IX
Pustynia śnie\na
Zmiertelnie ponurÄ… rzeczÄ… jest noc polarna. Zabija wszystko cokolwiek
dą\y do \ycia i światła, rzuca na ziemię klątwę grozy; jest straszna i piękna
zarazem. Ludzie i zwierzęta podczas długich miesięcy ustawicznej ciemności
kończą nieraz obłąkaniem.
Wczesny zmierzch jest jej zapowiedziÄ…. Wreszcie kin oosew tipis-kow! 
nadchodzi zło! Wszystkie demony rzucają się na biedny kraj. Zarówno jak po
chatach i schroniskach leśnych daleko na południu ciemnoocy potomkowie
francuskich awanturników wierzą nadal w błędne ognie i wilkołaki, a dzieciom
prawią z przyjemnością o Latającym
. Holendrze i upiorach  tak z nadejściem nocy polarnej Eskimosi zwierzają się
sobie wzajem, \e złe duchy grasują nad ziemią i \e diabelskie czary zakryły
oblicze słońca. I w ciągu długich, nu\ących miesięcy ka\dy walczy o prawo
istnienia.
Miliardy chłodnych gwiazd, blady księ\yc i roześmiana zorza patrzą w dół,
na pole zmagań \ycia ze śmiercią; pod niebem ubarwionym jaskrawie,
przybranym w sztandary ró\nofarbne, ludzie oraz zwierzęta polują, głodują i
giną. Nie ma końca pysznej glorii niebios; nie ma granic cierpieniom ziemi.
Lód skuwa morze; puste \ołądki poszukują jadła. Na olbrzymiej arenie u
krańców świata rozgrywa się bez przerwy wielka tragedia, a\ dnia pewnego
zemkną złe duchy i ponownie błyśnie słońce. Nadchodzi wiosna, lato i ci, co
zdołali przetrwać, wstępują w krótki okres sytości.
Lecz i zimą równie\ bywają z rzadka okresy przełomu  pekoo--wao. Ma
się wtenczas wra\enie, i\ wy\szym mocom obrzydła monotonia walki i same
dą\ą do jakiejś rozmaitości. Temperatura podnosi się szybko W porównaniu z
poprzednim chłodem powietrze staje się
niemal ciepłe. A zmiana ta otwiera drogę wielu mo\liwościom.
Była trzecia noc podług rachunku godzin od rzezi renów Olee Johna  gdy
pekoo-wao przyszło nad Zatokę Koryncką. W powietrzu
' dr\ała dziwna tajemniczość. Gwiazdy tłumnie wyległy na strop niebios,
jaskrawe niby języki białego ognia. Księ\yc po prostu o\ył. Zorza sprawiała
wra\enie bajecznej wró\ki głową sięgającej przestrzeni międzyplanetarnych.
Fale elektryczne tworzyły wokół niej niby zarys wspaniałej barwnej parasolki,
otwieranej szeroko, to znów zamykanej niewidzialną dłonią. Pod tęczą kolorów
ganiał szalony wicher. Jego wycie i zawodzenie wypełniało świat zakrzepły
grzmotem huraganu. Lecz buszował tak wysoko, \e najmniejszy dech
nawet nie musnął łona ziemi. Między niebem a białym barren brakło
cienia chmury, cienia obłoku. Dla tych, co z dołu słuchali i patrzyli, była
to  diabelska burza". Niepokój zakradł się w głąb dusz.
Błyskawica czuł równie\ silne podniecenie. Trzy doby temu stado
białych wilków pod jego dowództwem dokonało straszliwej rzezi. Eskimosi
pewni, \e diabły zamieszkują ciała bestii, nie śmieli z nimi walczyć?
Dlatego ucztowano bez przeszkód. Zwierzęta posilały się jeszcze teraz.
Miały pozostać na miejscu póty, a\ skruszą ostatnie kości i wyssą resztki
szpiku.
Spośród całej zgrai jedynie Błyskawica porzucił ju\ jadło. Kropla psiej
krwi dała o sobie znać. Ogarnęło go ponownie silne pragnienie
samotności. Wycie niewidzialnej zawieruchy, jaskrawy połysk zorzy pod-
nieciły go gwałtownie. W takich chwilach na czas jakiś przestawał być
wilkiem. Poprzez dwadzieścia pokoleń wracał ku niemu duch Skagena.
Doznawał przemiany, której nie mógł pojąć, \arła go tęsknota do rzeczy
utraconej, cennej, choć nigdy nie znanej. Psi zew przemawiał z mroku lat.
Wszystko to owładnęło nim właśnie teraz. Wyszedł z parowu, w
którym pomordowano reny i stał sam jeden na zakrzepłym, pozbawionym
wszelkiej roślinności barren. Gdyby go tak zobaczył człowiek, orzekłby
natychmiast, i\ nie jest to wilk, lecz pies, pies potÄ™\nego wzrostu i mocnej
budowy. Nie był biały jak wilki polarne, tylko odziedziczył ciemnoburą
sierść przodka Skagena. W czysto psiej pozie nasłuchiwał zawodzenia
wichru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl