[ Pobierz całość w formacie PDF ]
martwa cisza, ale Dallas miał wrażenie, że ta dziwnie wykrojona tablica rozdzielcza wciąż żyje, że
czerpie energię z jakiegoś ukrytego zródła. Dowodem na to była niewielka metalowa sztabka
poruszająca się jednostajnie tam i z powrotem po rowkowatym wyżłobieniu. Nie towarzyszył
temu żaden dzwięk, detektory zamontowane w skafandrach astronautów milczały.
- To chyba jeszcze działa - skonstatował zafascynowany Kane. - Ciekawe, od jak dawna... I
co to właściwie jest...
- Wydaje mi się, że wiem.
Obrócili głowy, by spojrzeć na Lambert. Lambert potwierdziła domysły Dallasa. Trzymała w
ręku namiernik kierunkowy, dzięki któremu dotarli z Nostromo aż tutaj.
- To nasz tajemniczy nadajnik - powiedziała. - Jak przypuszczaliśmy, w pełni automatyczny.
Wygląda jak nowy, a pracuje najpewniej od lat. - Wzruszyła ramionami. - Może od wieków. Może
jeszcze dłużej.
Dallas sięgnął po niewielki skaner i omiótł nim dziwaczne urządzenie.
- Elektrostatyczna siła odpychająca - oznajmił. Stąd brak pyłu. Szkoda. Wiatru tu prawie nie
ma i grubość warstwy pyłu powiedziałaby nam, od kiedy ten nadajnik działa. Mały jest, chybi
przenośny... - Wyłączył skaner i wsunął go do futerału przy pasie. - Znalezliście coś? spytał.
Lambert i Kane pokręcili przecząco głowami.
- Tu nic nie ma. Tylko ożebrowane ściany i kurz. Pierwszy oficer był wyraznie zniechęcony.
- Nie natknęliście się na żadne przejścia do innych części statku? Na jakieś otwory, studnie?
- Nie.
No to pozostaje nam zbadać ten głęboki szyb albo wywiercić dziurę w pierwszej lepszej
ścianie. Zaczniemy od szybu. Może nie będzie trzeba niczego tu pruć. - Zauważył minę Kane'a.
Rezygnujesz?
- Jeszcze nie. Poddam się dopiero wtedy, kiedy przeszukamy każdy centymetr kwadratowy
tego pieprzonego wieloryba i nie znajdziemy nic oprócz gołych ścian i paru zaszpachlowanych
pyłem mechanizmów.
- Wcale bym się tym nie przejęła - wyznała szczerze Lambert.
Wrócili do szybu i stanęli wokół okrągłego otworu znajdującego się w podłożu. Dallas
ostrożnie przyklęknął, skafander utrudniał mu ruchy - i zbadał rękoma krawędz czarnej otchłani.
- Rękawice przeszkadzają jak diabli, ale ściany są chyba gładkie. Według mnie to część
statku, jakiś korytarz czy szyb. Początkowo myślałem, że to lej po eksplozji, że dlatego zaczęli
nadawać S.O.S.
Lambert wbiła wzrok w otwór.
- Dlaczego nie? - powiedziała. - Dziura o tak gładkich ścianach mogła powstać na skutek
wybuchu Å‚adunku kumulacyjnego.
- Masz wybitny talent do pocieszania ludzi, Lambert - mruknÄ…Å‚ rozczarowany Dallas. - Mimo
wszystko twierdzę, że to część konstrukcji. Powierzchnia ścian jest tak wypolerowana, zbyt
regularna nawet jak na ładunek kumulacyjny potężnej mocy.
- Powiedziałam tylko, co myślę.
- Tak czy siak, musimy wybierać. Albo któreś z nas zejdzie na dół, albo prujemy ściany, albo
wychodzimy na zewnątrz statku i szukamy innego wejścia. - Spojrzał na Kane'a stojącego po
drugiej stronie szybu. - Masz swojÄ… wielkÄ… szansÄ™, Kane.
Pierwszy oficer zachował zimną krew.
- Wedle życzenia, kapitanie, w każdej chwili. Jak będziecie dla mnie mili, to może się z wami
podzielÄ™.
- Czym?
- Jak to czym? Skarbem obcych: paroma skrzynkami diamentów, które tam znajdę. - Wskazał
ręką czarny otwór.
Lambert pomogła mu nałożyć szelki i sprawdziła, czy uprząż przylega ściśle do ramion i
pleców. Kane dotknął przycisku kontrolnego. Usłyszał cichutki sygnał, a na skafandrze zaczęło
migać zielonkawe światełko.
- Jest prąd - zameldował. - Wszystko gra. - Zerknął na Dallasa. - Gotowe?
- ChwileczkÄ™...
Kapitan kończył składać trójnóg z metalowych rurek. Urządzenie wyglądało nader topornie,
zdawało się, że nie utrzyma Kane'a i pęknie; w rzeczywistości bez najmniejszego uszczerbku
dzwignęłoby całą trójkę astronautów.
Dallas dopasował ostatnią rurkę, ustawił trójnóg nad szybem i zabezpieczył go klamrami,
które wbił w ziemię. Z wierzchołka trójnogu zwieszało się kilka małych bloczków i zwój cienkiej
liny. Kapitan zakręcił szpulą i wręczył koniec lśniącej liny Kane'owi. Kane przywiązał ją do pod-
wójnego karabińczyka na piersi i kazał Lambert ciągnąć. Lambert szarpnęli ze wszystkich sił.
Lina nie puściła.
- Pamiętaj, Kane, nie odpinaj się pod żadnym pozorem - rzekł poważnie Dallas. - Nawet jeśli
w zasięgu ręki zobaczysz całą górę diamentów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]